wytrawność Mazowsza

Mazowsze jest jak wytrawne wino. Nie łatwo się nim zachwycić, ale jak to już się stanie, nie ma odwrotu, chce się więcej i więcej.

O wytrawności mazowieckiego krajobrazu wspomina Adam Rybiński w „Hajstrach – krajobraz bocznych dróg” pisząc o  Lechosławie Herzu i jego miłości do naszych nizinnych widoków.  Herz – wielbiciel gór – taternik,  himalaista, trafił do Puszczy trochę z  przymusu. Mieszkając w Warszawie, zmęczony weekendowymi wypadami w góry postanowił zobaczyć co takiego ta nasza Puszcza oferuje. Owocem tej decyzji było między innymi stworzenie sieci turystycznych szlaków po Kampinosie dzięki którym można poznać to co przepiękne, unikalne choć niepozorne.

Bo z pozoru –  piach, głównie sosnowy las, podmokłe łąki i bagniska nie zachęcają. Warto jednak wybrać się na szlaki lub do kampinoskich miejscowości takich jak Truskawka, Granica, czy  Stara Dąbrowa. Tam, w środku puszczy można pobawić się w detektywa, odkrywcę – wyszukiwać miejsca po dawnych gospodarstwach wykupionych przez Park Narodowy.

Jest weekend, więc może na truskawskie rozlewiska, albo na groble koło Leszna, albo do sosny powstańców?

 

A.

na Chrzanowie

Fort Chrzanów na obrzeżach Bemowa jest mocno zaniedbany. Sporo jest tu za to zieleni i trochę murali. Niedaleko stąd ma się zakończyć bemowski odcinek drugiej linii metra – może jest to nadzieja na wyremonotwanie fortu?

Podobne forty otaczały całe miasto. Po stronie zachodniej były to dwa pierścienie fortów. Poniewać miały służyć celom militarnym – ewentualnej obronie miasta, nie można było budować w ich okolicy. Jednocześnie zwiększająca się liczba mieszkańców Warszawy, sprawiała, że nasze miasto stało się jednym z najgęściej zaludnionych w Europie. Wykorzystywano każdą wolną przestrzeń, a powstające domy czynszowe miały często wiele mieszkań, do których nie dochodziło światło dzienne ze względu na bliskość kolejnej oficyny lub sąsiadującego domu. Same mieszkania też często były zatłoczonone, szczególnie w biedniejszych robotniczych dzielnicach. Dziś w mieście jakim stała się Warszawa po wojnie – mieście bloków i wolnych przestrzeni między nimi, gdzie często wiatr urywa głowę, trudno uwierzyć, że te dawne miasto, z wąskimi ulicami i malowniczymi kamieniczkami, nie było zbyt przyjaznym miejscem. No, chyba, że mieszkało się w eleganckim i bogatym Śródmieściu.

A.

uniwersalny problem Warszawy

Napisane przez Szanajcę w 1934 roku, a jakże aktualne, szczególnie w kontekście infrastruktury na nowych osiedlach: czasem nie ma dobrych dróg dojazdowych, czasem przedszkoli, szkół, obiektów sportowych czy przychodni.
„powstały i powstają nowe dzielnice miasta, osiedla, miasta-ogrody, – bez planu, bez zastanowienia- na to nie ani czasu, ani pieniędzy. Nerwowy pośpiech, wszystko jedno co, wszystko jedno jak i dla kogo, byle budować. Decyduje przypadek lub interes. Z dnia na dzień, gdzieś w szczerym polu, lesie lub ogrodzie zaczyna się zakładać fundamenty – coś nowego się buduje. Dlaczego tutaj, dlaczego nie 100 metrów w prawo lub lewo, a może o dwa kilometry dalej? ..nieopanowana tkanka rozrasta się z zawrotną szybkością, otaczając Warszawę siecią parcelek, placyków, uliczek. Każdy taki nowotwór ustala swoją egzystencję przz pobudowanie kilku lub kilkunastu domków i wywołanie setek drobnych hipotek i na tym zwykle się zatrzymuje. Żaden z nich nie doczekał się cakowitego wykończenia – mam wrażenie, że nieprędko się doczeka.”
Ciekawe kiedy Warszawa doczeka się planu zagospodarowania, wdług którego rozbudowujące się miasto będzie przyjaźniejsze, wygodniejsze i mniej chaotyczne.
Cytat zaczerpnęłam z książki Beaty Chomątowskiej „Lachert i Szanajca. Architekci awangardy”, której lekturę serdecznie polecamy.
A.

dysonans

Na starej, wysiedlonej wolskiej kamienicy, pod podwojnym adresem Prosta 49 i Pańska 100a, powstał całkiem ciekawy mural autorstwa Katarzyny Boguckiej. Upamiętnia on 100–lecie odzyskania niepodległości przedstwiajac radosnych ludzi smakujących wolności, a także nazwiska wielkich postaci polskiej kultury tego 100 lecia, między innymi: Witkacego, Stryjeńską czy Lema. Nas jednak smuci to, że mural powstał na tochę ponad 100 letnim, zachowanym z porzogi wojennej domu, który własnie przez te 100 lat niepodległości został całkowicie zaniedbany: kilka lat temu wysiedlono z niego lokatorów i pewnie za jakiś czas pójdzie do rozbiórki. Szczególnie smutne jest to w mieście jakim jest Warszawa, która zachowanych kamienic ma naprawdę niewiele i każda powinna być na wagę złota. A jednak… Ciekawe czy na 105. rocznicę niepodległości kamieica nadal będzie stała, czy rozebrana zrobi miejsce kolejnemu wieżowcowi w tym jakże atrakcyjnym przymetrowym położeniu?

A.

fot. Jarek Zuzga

londyńskie taksówki dla warszawskich Sprawiedliwych

Mieliśmy szczęście zobaczyć jedną z dwóch wyjątkowych taksówek jeżdżących po Warszawie. Wyjątkowych dlatego, że ich pasażerami są „Silent heros” – Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata. Tytuł Sprawiedliwych wśród Narodów Świata przyznawany jest przez  Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem od 1953 r. Odznacza się nim osoby pochodzenia nie-żydowskiego, które podczas II wojny światowej ratowały Żydów nie bacząc na zagrożenie życia jakie to za sobą niosło i nie oczekując za to zapłaty. W Polsce pomoc Żydom była wyjątkowo niebezpieczna – tylko tu groziła za to kara śmierci, którą poniosło około 2500 ratujących. Odznaczenie otrzymało 23 788 osób, z czego największą grupę stanowią Polacy 6350 osób. Warszawiacy uhonorowani tytułem Sprawiedliwych to między wieloma innymi:  Jan i Antonina Żabińscy prowadzący w czasie wojny warszawskie zoo, Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie czy Irena Sendlerowa.

Idea pomocy starszym już i ostatnim świadkom Zagłady, którzy ryzykowali życie własne i swoich rodzin ratując Żydów, powstała w Fundacji From the Depths. Sprawiedliwi mogą przemieszczać się w codziennych potrzebach londyńskimi taksówkami podarowanymi przez jedną z londyńskich korporacji. Wybór padł właśnie na londyńskie taksówki ze względu na ich wygodę i dostosowanie do przewozu osób starszych i z problemami w poruszaniu, nawet tymi na wózkach inwalidzkich.  Inicjatywę wsparł także Edward Mosberg  urodzony w Krakowie, więzień Płaszowa, Mauthausen, Linz, z którego został wyzwolony pod koniec wojny.

Akcja „Silent Hero” została wsparta też przez między innymi: Avrama Granta prezesa honorowego klubu Chelsea Londyn, Przewodniczącego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, prezesa PLL LOT Rafała Milczarskiego, Biniamina Krasickiego szefa ochrony City Security.

Dobrze, że powstają takie inicjatywy. Bardzo dobrze, też, że pomimo, że to dwie londyńskie taksówki, to nie sposób nie zwrócić na nie uwagi na warszawskich ulicach, a tym samym uświadomić sobie, że Sprawiedliwi nadal są wśród nas!!!

A.

statystyki pochodzą z http://www.sprawiedliwi.org

 

żydowski Muranów

W dniach 18-21 stycznia 1943 roku, z rozkazu Himmlera rozpoczęto drugi etap akcji likwidacyjnej warszawskiego getta (pierwszym etapem była tzw. Wielka Akcja Likwidacyjna trwająca od 22 lipca do 21 września 1942 r.). Tym razem do Treblinki trafić miało 8 tysięcy mieszkańców getta szczątkowego. W tych dniach ŻOB po raz pierwszy, pod dowództwem Mordechaja Anielewicza, wystąpił zbrojnie w celu zatrzymania wywózki. Większość bojowników zginęła, ale dzięki akcji kilkadziesiąt osób uciekło od pewnej śmierci w obozie zagłady.

Po tym incydencie Niemcy wstrzymali wywózki, a 19 kwietnia 1943 r. powrócili w celu całkowitej likwidacji getta. Wtedy też wybuchło powstanie w getcie.

W Warszawie wiele jest miejsc upamiętniających jej dawnych żydowskich mieszkańców. Oczywiście najwięcej pamiątek znajduje się na Muranowie, osiedlu wybudowanym na gruzach spalonego podczas powstania getta. Samo założenie osiedla zaprojektowanego przez Bohdana Lacherta miało przypominać o przeszłości tego miejsca. Budynki zostały wybudowane dosłownie na gruzach – podczas spaceru po Muranowie nie sposób nie zauważyć licznych górek i wzniesień na których stoją domy. Budynki początkowo miały być nieotynkowane – zbudowane z bloczków z gruzobetonu odzyskanego z ruin, miały przypominać o przeszłości. Z tego elementu dosyć szybko zrezygnowano i budynki otynkowano, ponieważ kolor bloków nie podobał się mieszkańcom.

W ostatnich latach pojawia się na Muranowie wiele murali opowiadających historię miejsca i związanych z nim ludzi. Jednym z nich jest mural w bloku przy ulicy Nowolipie 3,  przedstawiający portrety sześciu kobiet żydowskiego pochodzenia związanych z Warszawą: Cywię Lubetkin – jedną z przywódczyń Żydowskiej Organizacji Bojowej, która walczyła podczas powstania w getcie, a potem w powstaniu warszawskim; Janinę Bauman – mieszkankę getta; Rachelę Auerbach – która w getcie warszawskim prowadziła kuchnię ludową, a po ucieczce zamieszkała w warszawskim zoo i współpracowała z Radą Pomocy Żydom „Żegota”; Marysię Ajzensztat – słowika warszawskiego getta, którą zamordowano podczas Wielkiej Akcji likwidacyjnej w 1942 r.,  gdy chciała uwolnić od wywózki ojca; Mary Berg – łodziankę, potem mieszkankę warszawskiego getta, autorkę pamiętnika z getta, której rodzinie, dzięki amerykańskiemu obywatelstwu matki Mary, udało się opuścić getto przed Wielką Akcją 1942 r.; oraz Teklę Bądarzewską – zdolną warszawską pianistkę żyjącą w XIX wieku.

Mural autorstwa Anny Koźbiel i Adama Walasa powstał w 2013 roku.

Dzięki takim inicjatywom łatwiej zrozumieć, że Warszawa była kiedyś miastem wielu narodowości i kultur, a 30 procent mieszkańców, często ludzi wyjątkowych, zdolnych i odważnych, była pochodzenia żydowskiego.

A.

neonowe miasto

Wróciła moda na neony. Restaurujemy nieliczne ocalałe staruszki, jak Siatkarkę z Placu Konstytucji; odtwarzamy te, które jakiś czas temu zniknęły, jak strzałkę na nowym Smyku, która znikła po pożarze budynku w 1975 r., czy Sezam na nowym Sezamie; tworzymy piękne nowe, jak „Wola oddycha” na ratuszu wolskim w Alei Solidarności. Warszawa świeci dzięki temu ładniej. Oby tak dalej.

neony

Warszawska historia z neonami rozpoczęła się dawno, w okresie międzywojennym. Większość z nich została zniszczona w czasie wojny. Potem – po okresie stalinizmu, w czasie odwilży – coś drgnęło. A może nawet nie drgnęło, ale dość szybko ruszyło i nie coś, a ogromna neonowa maszyna, która miała oświetlić ulice Warszawy.
Jednym z bodźców do neonizacji Warszawy była podróż prezydenta Zygmunta Dworakowskiego do Wielkiej Brytanii w 1958 r., z której wrócił zachwycony neonowym oświetleniem. Mniej więcej w tym czasie magazyn Stolica zorganizował ankietę pod hasłem: co by tu zmienić w Warszawie. Jedną z odpowiedzi było oczywiście zneonizowanie miasta. Warszawiacy właśnie tego najbardziej chcieli. Dla władzy było to bardzo korzystne – małym kosztem osiągnięto dwa cele: miasto zyska wygląd zachodnich metropolii oraz, co pewnie ważniejsze w ustroju totalitarnym, mieszkańcy stolicy mogli się poczuć, że mają coś do powiedzenia, że władza realizuje to, czego chce lud. Minister energetyki i hutnictwa zagwarantował, że dostarczy na potrzebę neonizacji stolicy odpowiednią ilość energii.
Neonowa maszyna ruszała, a w niej: projektanci – plastycy, urzędnicy opiniujący projekty oraz blacharze, szklarze i elektrycy. Wszyscy pracowali by ulice wyglądały pięknie, bajkowo i elegancko. Najpierw zneonizowano ulicę Kruczą, potem Marszałkowską, Aleje Jerozolimskie. Neonizacja w praktyce oznaczała, że każdy lokal usługowy czy sklep na danej ulicy posiadał własny neon. Niektóre domy miały neony zarówno w części parterowej, na dachu oraz wzdłuż fasad. Poza obszarami zneonizowanymi właściwie w całym mieście gęściej lub rzadziej, ale świeciły się neonowe rurki. Projektowaniem neonów zajmowali się między innymi twórcy polskiej szkoły plakatu: Eryk Lipiński czy Jan Mucharski, plastycy Tadeusz Rogowski, czy architekci jak Jan Bogusłwaski, czy Zygmunt Stępiński Nad całością czuwał naczelny plastyk miasta, który pilnował, żeby wszystkie elementy ze sobą „grały”, pasowały do siebie.
Jako dziecko uwielbiałam neony. Jazdę po mieście wyznaczały neonowe punkty, na które niecierpliwie czekałam np. na „Maszyny do szycia” przy Marszałkowskiej, czy kręcące się logo Domów Towarowych Centrum. Jak byłam starsza, robiło mi się przykro, że rurki nie świecą, że są zaniedbane. Kryzys neonowy zaczął się w połowie lat 70., a nasilił się w stanie wojennym, kiedy po godzinie policyjnej miasto gasło. Trudna sytuacja polityczna, społeczna i gospodarcza w kraju sprawiła, że o neonach zapomniano.
Czasy transformacji i lata 90 też nie były dla neonów łaskawe: neony były w już większości wiekowe i w bardzo złym stanie. Ich renowacja wymagała dużych nakładów i zaplanowania środków na serwisowanie. Wtedy pojawiły się nowe i tańsze – kasetonowe produkty oświetleniowe. Nie bez znaczenia było też to, że lokale, dla których neony były projektowane, bankrutowały i większość neonów nie miała już oficjalnego opiekuna. W ten sposób wiele pięknych szklanych rurek trafiło na śmietnik. Do dziś zachowały się nieliczne oryginały. Na szczęście dzięki wielu niezależnym inicjatywom, między innymi Paulinie Oławskiej czy Ilonie Karwińskiej, oraz dawnym pracownikom SPRŚ czyli Stołecznego Przedsiębiorstwa Reklam Świetlnych nadal praktykującym w zawodzie, neony powracają do łask.
Niedawno, przygotowując się do spaceru o warszawskich neonach dotarło do mnie, że warszawskie neony czasów komuny to zjawisko nie tylko piękne, ale też bardzo dziwne i trudno zrozumiałe jeśli weźmie się pod uwagę ówczesne realia.
Neony nie miały być reklamą. Za komuny wszystko należało do Państwa więc reklamowanie w celu maksymalizacji sprzedaży i zwiększenia zysku nie miało zbyt dużego uzasadnienia. W praktyce większość tego co można było kupić była własnością państwową, a Państwu było wszystko jedno czy kupisz bluzkę Wólczanki czy Kory. Natomiast na pewno, szczególnie w latach 50., źle widziana byłaby próba powrotu do zwyczajów konkurowania (w tym wizualnego), w formach znanych z dawnego „złego” burżuazyjnego ustroju. Neony miały więc być głownie ozdobą i nadawać miastu wygląd metropolii, dodatkowo pełniły funkcję informacyjną.
Do neonowych dziwów należy też zaliczyć to, że niewielu, z bardzo prozaicznych powodów cieszyło oczy świecącymi rurkami. Dziś, gdy na święta miasto rozbłyska dekoracjami, mieszkańcy i turyści tłoczą się o zmroku by nacieszyć oczy widokiem migoczącego miasta. Realia Warszawy z przełomu lat 50. I 60 na to nie pozwalały. Warszawa, szczególnie po zmroku, była miastem bardzo niebezpiecznym. Dodatkowo komunikacja nie działała tak dobrze jak teraz. W wielu wspomnieniach z tamtych lat można znaleźć informacje o przetłoczonych autobusach, o tramwajach, w których ludzie jeździli na zewnątrz wagonów na schodach, czy tzw. cyckach. Mało kto miał ochotę na wieczorną podróż w takich warunkach. Żeby dopełnić dziwactwa – neony często przeszkadzały mieszkańcom domów, na których były zainstalowane – osiągały często bardzo duże rozmiary, słynne tulipany nad kwiaciarnią przy skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Kruczej miały ponad 8 metrów wysokości i oświetlały mieszkania na 3 piętrach! Dodatkowo niektóre neony mrugały – tak jak spadające monety z neonu banku PKO zachęcające do oszczędzania na książeczkach mieszkaniowych, na bloku przy Brackiej 11/19.
Neony potrafiły też drażnić w inny sposób: na dachu kamienicy przy Brackiej 16, w której mieściło się biuro podróży Orbis, najpewniej w 1951 r. umieszczono neon. Miał on kształ kuli ziemskiej z podświetlonymi kontynentami. Od razu nasuwa się pytanie: kto w tamtych czasach miał szansę na otrzymanie paszportu, zezwolenia na wyjazd i sfinansowanie zagranicznej podróży? Jaki był cel nadania neonowi właśnie takiego kształtu? Czysta propaganda dla nielicznych zagranicznych gości odwiedzających Warszawę? No i dla odmiany przykład z lat 80, kiedy nieliczne świecące jeszcze neony sugerowały, że w lokalu można coś kupić, a w rzeczywistości sklepy świeciły pustkami.

Szczęśliwie współczesne warszawskie neony cieszą (nawet Orbis – bo dziś podróże zagraniczne, nawet te na koniec świata, są możliwe), ozdabiają miasto i są chyba najładniejszą formą reklamy miejskiej. Oby było ich coraz więcej, żeby pokonały plastikowe banerowe szmaty otulające budynki i słupy, ale też wielkie, nieprzyjazne ściany LED-owych reklam, zatruwające przestrzeń miejską. A może warto skorzystać z dawnych wzorów i zatrudnić naczelnego plastyka miasta, który czuwałby nad estetyką naszego miasta i wspierał reklamy w formie neonu?

A.

źródło: „Neony. Ulotny ornament warszawskiej nocy” Jarosław Zieliński, Izabela Tarwacka

Czytanie miasta

Patrząc od strony Alei Jerozolimskich na budynek  na rogu z Nowym Światem, ten, w którym dziś mieści się Empik, a dawniej biuro Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy (SFOS), w oczy rzuca się wyryty w kamieniu napis „Cały naród buduje swoją stolicę”.  

Zaraz obok na łączniku z kamienicą w Al. Jerozolimskich  znajduje się mozaika autorstwa Władysława Zycha przedstawiającą trzy postaci: z pistoletem, z granatem i z karabinem.

Nawiązują one do akcji Gwardii Ludowej przeprowadzonych w istniejącej tu w czasie wojny knajpy. Znajdowała się tu kawiarnia Cafe Club przeznaczona tylko dla Niemców – idealny cel ataku. Odbyły się tu dwa zamachy: jeden w październiku 1942 r, drugi w lipcu 1943 r. Oba niestety niezbyt skuteczne – raniono kilku szeregowych żołnierzy.

Patrząc na ten mozaikowo napisowy zestaw można trochę jak w książce wyczytać historię naszego miasta. To kolejna fascynująca niespodzianka Warszawy.

A.

Nietuzinkowa Izabela

Łańcut i Mokotów łączy postać Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej, która miała znaczący wpływ na rozwój dwóch posiadłości – rezydencji w Łańcucie i pałacyku Mon Coteaux.
To właśnie ta dama o nietuzinkowej osobowości przekształciła XVII wieczną fortecę w Łańcucie w zespół pałacowo-parkowy zapraszając wybitnych artystów do zaprojektowania wnętrz i dekoracji Sali Balowej czy Teatru, wśród nich znanych z warszawskich realizacji doby oświecenia Szymona Bogumiła Zuga czy Jana Christiana Kamsetzera.
Warto dodać, że właścicielowi Łańcuta i mężowi Izabeli– marszałkowi wielkiemu koronnemu Stanisławowi Lubomirskiemu Warszawa zawdzięcza wzniesienie w 1770 r. ze względów sanitarnych wałów tzw. ”okopów” Lubomirskiego, które długo miały wpływ na rozwój przestrzenny miasta.
W.

Trzech muzyków na Powązkach

p1160695

Kiedy jestem na Powązkach odwiedzając groby najbliższych za każdym razem inny nagrobek przyciąga moją uwagę…  Dziś będzie o muzyce i historii kolejnej warszawskiej rodziny. Józef Jarzębski (1878-1955), skrzypek  i pedagog muzyczny, studiował w Konserwatorium Warszawskim i Konserwatorium Petersburskim (dyplom 1905r). Od 1908 roku grał w orkiestrze Moskiewskiego Teatru Operowego. Po powrocie do Polski w latach 1918 – 1939 był profesorem Warszawskiego Konserwatorium.  Po II wojnie św. prowadził klasę skrzypiec w PWSM w Warszawie.

p1160693

Jego syn Aleksander Jarzębski (1910-1962)  był kompozytorem i dyrektorem Liceum Muzycznego w Warszawie, zginął 19.12.1962 w katastrofie lotniczej w pobliżu lotniska Okęcie. Stanisław Jarzębski, najprawdopodobniej brat Aleksandra ( 1915 – 1971) był skrzypkiem, wraz z żoną Ireną Garztecką-Jarzębską, kompozytorką i pianistką  pracował w latach 1945-47 w Instytucie Muzycznym w Częstochowie.

W.