Wróciła moda na neony. Restaurujemy nieliczne ocalałe staruszki, jak Siatkarkę z Placu Konstytucji; odtwarzamy te, które jakiś czas temu zniknęły, jak strzałkę na nowym Smyku, która znikła po pożarze budynku w 1975 r., czy Sezam na nowym Sezamie; tworzymy piękne nowe, jak „Wola oddycha” na ratuszu wolskim w Alei Solidarności. Warszawa świeci dzięki temu ładniej. Oby tak dalej.



neony
Warszawska historia z neonami rozpoczęła się dawno, w okresie międzywojennym. Większość z nich została zniszczona w czasie wojny. Potem – po okresie stalinizmu, w czasie odwilży – coś drgnęło. A może nawet nie drgnęło, ale dość szybko ruszyło i nie coś, a ogromna neonowa maszyna, która miała oświetlić ulice Warszawy.
Jednym z bodźców do neonizacji Warszawy była podróż prezydenta Zygmunta Dworakowskiego do Wielkiej Brytanii w 1958 r., z której wrócił zachwycony neonowym oświetleniem. Mniej więcej w tym czasie magazyn Stolica zorganizował ankietę pod hasłem: co by tu zmienić w Warszawie. Jedną z odpowiedzi było oczywiście zneonizowanie miasta. Warszawiacy właśnie tego najbardziej chcieli. Dla władzy było to bardzo korzystne – małym kosztem osiągnięto dwa cele: miasto zyska wygląd zachodnich metropolii oraz, co pewnie ważniejsze w ustroju totalitarnym, mieszkańcy stolicy mogli się poczuć, że mają coś do powiedzenia, że władza realizuje to, czego chce lud. Minister energetyki i hutnictwa zagwarantował, że dostarczy na potrzebę neonizacji stolicy odpowiednią ilość energii.
Neonowa maszyna ruszała, a w niej: projektanci – plastycy, urzędnicy opiniujący projekty oraz blacharze, szklarze i elektrycy. Wszyscy pracowali by ulice wyglądały pięknie, bajkowo i elegancko. Najpierw zneonizowano ulicę Kruczą, potem Marszałkowską, Aleje Jerozolimskie. Neonizacja w praktyce oznaczała, że każdy lokal usługowy czy sklep na danej ulicy posiadał własny neon. Niektóre domy miały neony zarówno w części parterowej, na dachu oraz wzdłuż fasad. Poza obszarami zneonizowanymi właściwie w całym mieście gęściej lub rzadziej, ale świeciły się neonowe rurki. Projektowaniem neonów zajmowali się między innymi twórcy polskiej szkoły plakatu: Eryk Lipiński czy Jan Mucharski, plastycy Tadeusz Rogowski, czy architekci jak Jan Bogusłwaski, czy Zygmunt Stępiński Nad całością czuwał naczelny plastyk miasta, który pilnował, żeby wszystkie elementy ze sobą „grały”, pasowały do siebie.
Jako dziecko uwielbiałam neony. Jazdę po mieście wyznaczały neonowe punkty, na które niecierpliwie czekałam np. na „Maszyny do szycia” przy Marszałkowskiej, czy kręcące się logo Domów Towarowych Centrum. Jak byłam starsza, robiło mi się przykro, że rurki nie świecą, że są zaniedbane. Kryzys neonowy zaczął się w połowie lat 70., a nasilił się w stanie wojennym, kiedy po godzinie policyjnej miasto gasło. Trudna sytuacja polityczna, społeczna i gospodarcza w kraju sprawiła, że o neonach zapomniano.
Czasy transformacji i lata 90 też nie były dla neonów łaskawe: neony były w już większości wiekowe i w bardzo złym stanie. Ich renowacja wymagała dużych nakładów i zaplanowania środków na serwisowanie. Wtedy pojawiły się nowe i tańsze – kasetonowe produkty oświetleniowe. Nie bez znaczenia było też to, że lokale, dla których neony były projektowane, bankrutowały i większość neonów nie miała już oficjalnego opiekuna. W ten sposób wiele pięknych szklanych rurek trafiło na śmietnik. Do dziś zachowały się nieliczne oryginały. Na szczęście dzięki wielu niezależnym inicjatywom, między innymi Paulinie Oławskiej czy Ilonie Karwińskiej, oraz dawnym pracownikom SPRŚ czyli Stołecznego Przedsiębiorstwa Reklam Świetlnych nadal praktykującym w zawodzie, neony powracają do łask.
Niedawno, przygotowując się do spaceru o warszawskich neonach dotarło do mnie, że warszawskie neony czasów komuny to zjawisko nie tylko piękne, ale też bardzo dziwne i trudno zrozumiałe jeśli weźmie się pod uwagę ówczesne realia.
Neony nie miały być reklamą. Za komuny wszystko należało do Państwa więc reklamowanie w celu maksymalizacji sprzedaży i zwiększenia zysku nie miało zbyt dużego uzasadnienia. W praktyce większość tego co można było kupić była własnością państwową, a Państwu było wszystko jedno czy kupisz bluzkę Wólczanki czy Kory. Natomiast na pewno, szczególnie w latach 50., źle widziana byłaby próba powrotu do zwyczajów konkurowania (w tym wizualnego), w formach znanych z dawnego „złego” burżuazyjnego ustroju. Neony miały więc być głownie ozdobą i nadawać miastu wygląd metropolii, dodatkowo pełniły funkcję informacyjną.
Do neonowych dziwów należy też zaliczyć to, że niewielu, z bardzo prozaicznych powodów cieszyło oczy świecącymi rurkami. Dziś, gdy na święta miasto rozbłyska dekoracjami, mieszkańcy i turyści tłoczą się o zmroku by nacieszyć oczy widokiem migoczącego miasta. Realia Warszawy z przełomu lat 50. I 60 na to nie pozwalały. Warszawa, szczególnie po zmroku, była miastem bardzo niebezpiecznym. Dodatkowo komunikacja nie działała tak dobrze jak teraz. W wielu wspomnieniach z tamtych lat można znaleźć informacje o przetłoczonych autobusach, o tramwajach, w których ludzie jeździli na zewnątrz wagonów na schodach, czy tzw. cyckach. Mało kto miał ochotę na wieczorną podróż w takich warunkach. Żeby dopełnić dziwactwa – neony często przeszkadzały mieszkańcom domów, na których były zainstalowane – osiągały często bardzo duże rozmiary, słynne tulipany nad kwiaciarnią przy skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Kruczej miały ponad 8 metrów wysokości i oświetlały mieszkania na 3 piętrach! Dodatkowo niektóre neony mrugały – tak jak spadające monety z neonu banku PKO zachęcające do oszczędzania na książeczkach mieszkaniowych, na bloku przy Brackiej 11/19.
Neony potrafiły też drażnić w inny sposób: na dachu kamienicy przy Brackiej 16, w której mieściło się biuro podróży Orbis, najpewniej w 1951 r. umieszczono neon. Miał on kształ kuli ziemskiej z podświetlonymi kontynentami. Od razu nasuwa się pytanie: kto w tamtych czasach miał szansę na otrzymanie paszportu, zezwolenia na wyjazd i sfinansowanie zagranicznej podróży? Jaki był cel nadania neonowi właśnie takiego kształtu? Czysta propaganda dla nielicznych zagranicznych gości odwiedzających Warszawę? No i dla odmiany przykład z lat 80, kiedy nieliczne świecące jeszcze neony sugerowały, że w lokalu można coś kupić, a w rzeczywistości sklepy świeciły pustkami.
Szczęśliwie współczesne warszawskie neony cieszą (nawet Orbis – bo dziś podróże zagraniczne, nawet te na koniec świata, są możliwe), ozdabiają miasto i są chyba najładniejszą formą reklamy miejskiej. Oby było ich coraz więcej, żeby pokonały plastikowe banerowe szmaty otulające budynki i słupy, ale też wielkie, nieprzyjazne ściany LED-owych reklam, zatruwające przestrzeń miejską. A może warto skorzystać z dawnych wzorów i zatrudnić naczelnego plastyka miasta, który czuwałby nad estetyką naszego miasta i wspierał reklamy w formie neonu?
A.
źródło: „Neony. Ulotny ornament warszawskiej nocy” Jarosław Zieliński, Izabela Tarwacka